środa, 26 grudnia 2012

Pierwsza setka!

Ha!
Stało się- z radością mogę stwierdzić, że na blogowym profilu na Facebook  liczba osób śledzących wynosi 100 ;D Na początku myślałem, że jest to niemożliwe, ale okazuje się, że wszystko idzie do przodu ;D Z radością mogę też stwierdzić,  że dzienne odwiedziny bloga z tygodnia na tydzień są coraz większe. Zaczynało się od 1-3 osób, obecnie liczba dziennych wejść wynosi w granicach 150-300, a czasami zdarza się, że i po kilka tysięcy, a raz zdarzyło się, że w ciągu kilku godzin bloga odwiedziło ponad 20 000 osób!
Dzięki za wsparcie, dzięki za czytanie, dzięki za lajkowanie, dzięki za komentowanie ;D
Oczywiście zachęcam do dalszego czytania, a jak ktoś może i chcę to proszę o przekazywanie adresu bloga jak i profilu na Facebook znajomym i tak dalej ;D. Jak dalej tak pójdzie to mam nadzieję, że na roczek bloga (29 kwietnia) zorganizujemy jakiś mały konkurs. Ale do tego czasu bardzo proszę o dalsze wsparcie ;)

sobota, 22 grudnia 2012

Chemiczne betony... co śmieszy chemików ;-)

Dzisiaj będzie bardzo ''poważnie''. Pomysł na temat zrodził się podczas rozmowy w komentarzach pod artykułem "Jak się rodzi chemik". Postanowiłem zajrzeć na krańce internetu i wyłapać z jego otchłani wszystkie chemiczne żarty jakie tylko dało rade znaleźć ;)
Jeśli jakiś pominąłem zapraszam do wstawiania go w komentarzach ;)







- Dlaczego izopropanol staje w gardle jak się go pije ?
- Bo ma rozgałęziony łańcuch



Prowadząca do studentów: To jest wzór etanolu! Musicie mieć go we krwi.



Co mówią dipole gdy się wymijają?
- Masz może moment?



W próbówce można robić nie tylko doświadczenia ale i dzieci.



Przychodzi chemik do apteki:
- Poproszę opakowanie kwasu acetylowosalicylowego
- Chodzi panu o aspirynę – pyta zdezorientowana farmaceutka
- O,o...! Zawsze zapominam tę głupią nazwę!



Przychodzi baba do lekarza:
Lekarz się pyta: "Czy już pani brom brała?"
A baba na to: "Nie, jeszcze nie brombrałam.



Jakie związki najlepiej roztwarzają złoto?
Małżeńskie...



-Dlaczego biały niedźwiedź nie rozpuszcza sie w benzenie??
- Bo jest polarny



Dlaczego chemik zabiera fenoloftaleinę na impreze? 
-bo szuka dziewczyny z zasadami.



Chemik jest to osoba rozwijająca ogólną teorię z wzorów wyprowadzonych z niewielką dokładnością, z wątpliwych założeń opartych na podejrzanych tabelach wyników uzyskanych na podstawie niejednoznacznych eksperymentów przeprowadzonych za pomocą niedokładnej aparatury przez osoby o wątpliwej sprawności i mentalności.



Kobieta przychodzi do swojej koleżanki do laboratorium chemicznego. Przez chwilę patrzy się na jej działania i pyta się:
- Co robisz?
- Ekstrahuje
- Hm, to zrobisz mi dwa?



Chemik nie mówi, że krowa jest cztero-nożna tylko tetra-nożna.



Kurde mol.



Prawdziwy chemik nie miesza herbaty. Prawdziwy chemik wspomaga dyfuzję



Najniebezpieczniejsze słowo w fizyce jądrowej:
„Ups!”



W jaki sposób można otrzymać barbituran sodu?
Roztworzyć lalkę Barbie w zasadzie sodowej



Chemicy nie umierają- oni przestają reagować



- Jak może dowcipnie rozpocząć pierwsze zajęcia z chemii? 
- Należy zapalić zapałkę i upuścić zgaszoną na ziemię, z komentarzem "To pierwsze to chemia, to drugie to fizyka... jak widać chemia jest bardziej efektowna".



A to zaczerpnięte z własnego doświadczenia podczas zajęc z matematyki po godzinnym staniu przy tablicy: 'Jest Pan 3 lata świetlne za murzynami'.



Nauczyciel do ucznia: 
- Jasiu co przedstawia ten wzór? 
- Mam to na końcu języka... 
- To wypluj szybko, bo to kwas solny!



Pierwsza zasada podczas pracy w laboratorium chemicznym: 
Gorąca próbówka i zimna próbówka wyglądają podobnie.



Najbardziej nieuporządkowane są gazy i damskie torebki. Co do tych pierwszych można byłoby spekulować.



Żarty zostały przekopiowane z najbardziej mrocznych zakątków internetu, do których należą joemonsterwindows7forum.pl, a niektóre zasłyszałem na wykładach i laborkach ;)


wtorek, 18 grudnia 2012

Jak się rodzi chemik?


Chemicy dorastają. Chemicy są jak dzieci. Chemicy mają swój język, slang oraz miejsca kultu. Chemicy czczą niektóre substancję, a innych boją się jak ognia. Narodzenie chemika przeważnie ma miejsce w wieku około gimnazjalnym, gdy po raz pierwszy spotyka się on z chemią (jako taką). Ja miałem to szczęście, że na pierwszej lekcji chemii w życiu zobaczyłem błysk, wybuch, świst, świecenie, dym i kolory. Bardzo cieszę się, że moja przygoda z chemią właśnie tak się zaczęła i niestety wiem, że w większości przypadków jest inaczej zważywszy na ogólny (z małymi wyjątkami)żenujący poziom nauczania przedmiotów ścisłych w Polsce. Oczywiście po pierwszej lekcji pokazowej przyszła normalna lekcja na której dostałem pierwszą w życiu banie z chemii, ale to nie zniechęciło mnie do dalszej próby kroczenia tą drogą. Myślę, że podobnie jak ja zaczyna wielu chemików.
Gdy rodzi się małe dziecko i zaczyna powoli ‘ogarniać’ świat, który je otacza, pierwszymi rzeczami jakie je interesują są wszystkie przedmioty, które świecą, podskakują, wydają z siebie dziwne dźwięki,  są głośne i można je zniszczyć. Z raczkującymi adeptami chemii jest podobnie- pierwszym przystankiem długiej drogi są wszelkiej maści wybuchy. Chyba każdy młody chemik kombinuję skąd wytrzasnąć saletrę potasową, kwas siarkowy (VI), azotowy (V), jak ukraść ze szkolnego zaplecza chemicznego podstawowy sprzęt, wynieść chloran potasu i każdy oszczędza na nadmanganian potasu dostępny w aptece za rogiem. Potem w zaciszu swojego domu łączy z maniakalnym wręcz namaszczeniem nieznane mu substancję w różnych proporcjach ‘na oko’ i detonuje to w miejscach oczywiście do tego nie przeznaczonych. Mi też zdarzyło się wynieść coś z zaplecza chemicznego (przy cichym i niepisanym pozwoleniu nauczycielki), spalić biurko, zapaskudzić zlew, odbarwić meble czy podpalić firankę… No cóż, taki nasz los;  uczymy się na własnych błędach, bo kto by tam czytał instrukcję dotyczące BHP, czy informacje odnośnie posiadanych składników. W okresie niemowlęcym chemików interesuje głównie to co może wybuchnąć  i im jest to głośniejsze i jaśniejsze tym lepiej.
Z czasem zapał związany z materiałami wybuchowymi zaczyna się zmniejszać i przychodzą refleksję, że może by tak dowiedzieć się coś więcej. Jeśli zapał związany z chemią nie przejdzie, młody chemik zaczyna szukać w Internecie informacji co tak właściwie wybucha, dlaczego tak się dzieję, jak zrobić by było jeszcze lepiej. W drodze tych poszukiwań zaczyna kształtować się obraz świata widzianego oczami chemika. Z okazji poznawania coraz to nowszych substancji, automatycznie uczymy się teorii, poznajemy reakcje chemiczne, dowiadujemy się o różnych procesach i albo zaczyna nas to coraz bardziej fascynować, albo w tym miejscu kończy się przygoda z chemią. Myślę, że ten etap przechodzi niewiele osób, ponieważ wymaga on od Nas pewnego rodzaju dojrzałości. Horyzonty zaczynają się poszerzać i albo ma się odwagę i chęć poszerzać naszą wiedzę razem z nimi, albo rzucamy to i zajmujemy się zupełnie czymś innym, np. przechodzimy na poezję Kochanowskiego.
Myślę, że kolejnym krytycznym momentem w życiu chemika, gdy jego fascynacja wybuchami opada jest etap liceum,- albo ma się szczęście i nauczyciel potrafi pokazać nam, że chemia nie składa się tylko z wybuchów, albo ma się pecha i ostateczna droga z chemią rozplata się bezpowrotnie. Na tym etapie niestety po raz kolejny wielu ludzi odpada- ja odpadłem, ale tylko na 3 lata. W liceum na chemię składają się głównie suche, nudne i nieciekawe teorię. Kogo obchodzi budowa atomu, orbitale atomowe, estryfikacja czy hydroliza białek?! Myślę, że gdyby lekcje poparte były odpowiednimi doświadczeniami (a jak wiadomo, często tak nie jest), komentarzem, prezentacją multimedialną i odniesieniem w sposób bliższy i dalszy normalnego życia, wiele osób mogłoby się ‘nawrócić’ i z powrotem (albo po raz pierwszy) zobaczyć piękno w tych pozornie okropnych teoriach i regułkach.
Gdy przejdzie się już liceum i zdecyduję na studia chemiczne, pierwszy semestr (jak nie rok) również może okazać się zimnym prysznicem, a marzenia, że od tego momentu będzie można robić wszystko co się tylko chce, mogą polegnąć w gruzach. Myślę, że na tym etapie wielu zdolnych i obiecujących chemików pokonuje matma i fizyka,  ale również  chemia ogólna, która tak naprawdę nie ma wiele z chemią wspólnego, bo głównym zajęciem jest żmudne liczenie, które staje się jeszcze gorsze wraz z nadejściem chemii analitycznej. Laborki z chemii ogólnej również mogą być rozczarowujące. Początek to nauka trzymania pipety w ręce, obsługa destylarek, chłodnic, wkraplaczy. Wszystko co się robi w laboratorium nie jest nawet w minimalnym stopniu związane z marzeniami jakie większość ludzi ma, którzy decydują się studiować chemię. Prawdziwa chemia zaczyna się później.
Podobno chemik może uznać się za dorosłego, gdy przestają go satysfakcjonować jedynie wybuchy i zaczyna widzieć piękno zawarte w całkowicie odmiennych, pozornie nudnych tematach związanych z chemią. Podobno jeśli przejdzie się te niełatwą drogę usianą setkami związków chemicznych, dziwnych nazw i ciężkich reakcji dochodzi się do punktu w którym albo robi się coś wielkiego, albo nic.

Mała dygresja zaczerpnięta żywcem z Grey’s Anatomy (może nie dotyczy bezpośrednio chemii, ale jak dla mnie dotyczy bezpośrednio nauki): ‘Kiedy zmierzamy do celu, rezultat jest zbyt okropny, by się z nim zmierzyć. To wtedy, kiedy szukamy drugiej opinii. I czasami odpowiedź, jaką dostajemy, potwierdza nasze najgorsze obawy. Ale czasami może to rzucić nowe światło na problem. Sprawić, że spojrzysz na to zupełnie inaczej. Po rozpatrzeniu wszystkich opinii, które usłyszałeś, i każdego punktu widzenia, który był rozważany, w końcu znajdziesz to czego poszukiwałeś. Prawdę. Ale prawda nie jest na końcu. Tylko tam, gdzie zaczynasz jeszcze raz z całkiem nowym zestawem pytań.’

Pamiętajcie o naszym zaprzyjaźnionym Antykwariacie! 

piątek, 14 grudnia 2012

Ciekawe osoby= ciekawe rozmowy. Mini- wywiad z Marcinem Klapczyńskim.


Ostatnio z powodu nawału nauki i pewnych spraw na blogu pojawił się przestój, dlatego cieszę się, że pierwszym postem po tak dużym czasie 'ciszy' jest krótki wywiad z Panem Marcinem Klapczyńskim. Pana Marcina znalazłem na portalu Racjonalista, gdzie publikuje on swoje artykuły. Postanowiłem napisać i zapytać  czy byłaby możliwość udzielenia krótkiego, internetowego wywiadu. Bardzo cieszę się, że Pan Marcin zgodził się na wywiad. Dowiedziałem się, że mój rozmówca jest biologiem molekularny i bioinformatykiem, obecnie pracującym w firmie farmaceutycznej Abbott Laboratories w USA, gdzie zajmuje się badaniem toksyczności nowo odkrytych leków i rozwojem nowatorskich technologii ewaluacji bezpieczeństwa środków farmakologicznych. Jego pasją jest astronomia amatorska oraz tematyka eksploracji kosmosu i istnienia życia we Wszechświecie- czego w głównej mierze dotyczył wywiad. Więcej informacji o moim rozmówcy możecie znaleźć na stronie: linkedin.com.


AtomForTheWorld: Czy uważa Pan, że jesteśmy jedynymi reprezentantami życia na jedynej w całym Wszechświecie planecie, gdzie pojawiło się, życie czy jesteśmy raczej częścią bardziej złożonego, niepoznanego systemu?

Marcin Klapczyński: Jest trudno uwierzyć mi, że jesteśmy jedynymi żywymi istotami we Wszechświecie, a to z kilku powodów, nie tylko naukowych, lecz i również ... romantycznych. Kiedy w chłodną bezchmurną noc, z dala od jazgotu i ohydnych świateł miejskich, zaglądam przez teleskop w zakątki Galaktyki Andromedy, czuję się jak mikrob na ziarenku piasku gnieżdżącym się gdzieś pośrodku pustyni. Czy mam wtedy prawo zakładać, że to właśnie tylko na moim ziarnku piasku są istoty żywe? I to na dodatek, widząc co najwyżej skraj najbliższej wydmy? Tak naprawdę w tej swojej kosmicznej samotności, wręcz pragnę, aby gdzieś tam ktoś patrzył przez swój teleskop na mnie, widząc Drogę Mleczną jako słabą mgiełkę, i zastanawiał się nad tym samym co ja.

Studiując Galaktykę Andromedy można nabawić się prawdziwego zawrotu głowy – i to nie tylko próbując bezskutecznie wyobrazić sobie ile to jest trylion gwiazd, ale uzmysłowić sobie fakt, że obraz w okularze ma dwa i pół miliona lat (tak długo potrzebuje światło aby do nas stamtąd dotrzeć). Ponadto dysk galaktyki jest pochylony względem nas w ten sposób, że światło z ramion dalszych potrzebuje sto tysięcy lat więcej aby do nas dotrzeć, niż światło z ramion bliższych. Choćby po części trawiąc umysłowo te fakty, spojrzymy teraz na zdjęcie wykonane przez teleskop Hubble’a,  Hubble Deep Field . Na zdjęciu widać ponad 3 tysiące galaktyk. Może byłoby to do przełknięcia, ale zdjęcie te wykonano na powierzchni nieba odpowiadającej piłce tenisowej umieszczonej na wysokości 100 metrów od obserwatora. (Jeśli ktoś chce numer to proszę: zdjęcie pokrywa mniej więcej 1/24 000 000 nieba). Czy ktoś nadal uważa z całą pewnością, że tam nikogo oprócz nas nie ma? 


AFTW: Myśli Pan, że powstanie życia jest zbiegiem przypadkowych okoliczności, czy miała na to wpływ Siła Wyższa?

MK: Uważam, że życie powstało spontanicznie, w sprzyjających warunkach fizykochemicznych. Nie widzę potrzeby wprowadzania sił nadprzyrodzonych w tą kwestię. Pozornie harmoniczna złożoność życia nosi wiele znamion przypadkowości, czego relikty możemy odnaleźć nie tylko w skamielinach ale i procesach biochemicznych.

AFTW: Czy widzi Pan jakąś szansę na ekspansję gatunku ludzkiego we Wszechświecie, czy raczej pozostaniemy w miejscu w którym się narodziliśmy?

MK: Owszem, uważam, że ludzkość będzie próbowała skolonizować Układ Słoneczny, już przecież teraz założyciel Space X, Elon Musk, obiecuje nam 80-cio tysięczną kolonię na Marsie. A już za jedyne 750 milionów dolarów będzie również można wkrótce udać się na wycieczkę na Księżyc. Ludzki gatunek pokonał niegdyś oceany, pokona również kosmiczną próżnię.

AFTW: Jeśli mógłby Pan wskazać miejsce we Wszechświecie, gdzie istnieją bardzo dobre warunki do rozkwitu życia, jakie miejsce wskazałby Pan?

MK: Ostatnie lata przyniosły nam lawinowe odkrycia egzoplanet, z początku „jowiszów”, ale i od niedawna planet podobnych do Ziemi. Wiemy, że aby życie powstało, planeta musi krążyć wokół swojej matczynej gwiazdy w odpowiedniej odległości, tak aby nie była ani zwęglonym kawałkiem koksu, ani mroczną skamieliną. Ta życiodajna strefa nazwana jest dość żartobliwie Strefą Złotowłosej, od baśni, w której to Złotowłosa mogła jeść zupę tylko gdy nie była ona ani za zimna ani za gorąca. Odkryto już wiele takich planet i jest bardzo prawdopodobne, że życie na nich istnieje. Oczywiście do rozkwitu życia, a zwłaszcza typu ziemskiego, potrzeba również odpowiedniego składu oceanów i atmosfery.


AFTW: Ostatnio słyszałem bardzo mądre stwierdzenie, że 'człowiek w naturze odczuwa potrzebę spotkania z gwiazdami'- jest Pan podobnego zdania? Co Pana zdaniem ciągnie Nas do spotkania z niewiadomym?

MK: W naturze człowieka leży ciekawość, podejmowanie wyzwań i chęć poznania prawdy. To właśnie ludzie tracą często życie nurkując na dnie oceanu, wspinając się na ośmiotysięczniki, czy wreszcie podbijając przestrzeń kosmiczną. Ziemia odkryła przed nami już wszystkie swoje największe tajemnice, z map zniknęły potwory morskie, nikt już nie wierzy w podróże do środka Ziemi rodem z powieści Juliusza Verne’a. Człowiek potrzebuje przygody i to właśnie pcha nas ku gwiazdom. Wizja romantycznej podróży ku nowym światom.


AFTW: Jaki jest Pana stosunek do sprawy, która otacza sprawę GMO na świecie? Z którą stroną Pan się utożsamia- z osobami Anty GMO, czy z osobami popierającymi tego typu praktyki?

MK: Tej sprawy nie należy w ten sposób stawiać, z góry zakładamy, że stoimy po dwóch stronach barykady i wojujemy na wszelkie sposoby. Wygląda to jakby koncerny z jakiegoś powodu chciały celowo wytruć całą ludzkość. Ja nie mam żadnego interesu aby popierać żywnościowy przemysł biotechnologiczny, ale wiele argumentów przeciwko GMO wynika z uprzedzeń, albo celowej lub nie, dezinformacji. Ja uważam GMO jako kolejny krok w rozwoju rolnictwa, który pozwoli na rozwiązanie wielu problemów. Będzie nas na Ziemi coraz więcej i tak jak nawozy i mechanizacja pomogły niegdyś w rozwoju upraw, tak GMO pozwoli na wyżywienie coraz większej ludzkiej populacji.

Kilka lat temu napisałem przeglądowy artykuł w Racjonaliście [LINK], który w sumie nie stracił na aktualności i może być dobrym wprowadzeniem w temat.


AFTW: Dlaczego Pana zdaniem ludzie boją się GMO?


MK: Bo manipulacja genetyczna to coś niepokojącego dla przeciętnego człowieka, i na dodatek świetny temat na medialne zmanipulowane, upiorne historie o zabójczych wirusach i żywych trupach. Strach przed GMO to podatny grunt na wszelkie manipulacje, który przerodził się w klasyczne polowanie na czarownice. Dodatkową niechęć wobec GMO budzi sprawa patentów i sprzedaży ziarna przez koncerny biotechnologiczne. Jednak to tylko firmy z kapitałem stać na badania naukowe i wdrożenie takiego produktu, czyli olbrzymie inwestycje i zatrudnienie specjalistów. W jakiś sposób ta inwestycja musi się zwrócić. Demonizacja GMO na podstawie praktyk biznesowych to wylewanie dziecka z kąpielą.


Ja ze swojej strony bardzo dziękuje Panu Marcinowi za udzielenie tego niedługiego wywiadu i mam nadzieję, że Nasz kontakt się nie urwie i jeszcze jakiś wywiad się ukaże.